W styczniu w czasie tej paskudnej prawie marcowej pogody zrobiłam sobie szal filcowy. Pochodziłam 2 dni i poszedł do szafy, tak mi było w nim gorąco. I wydawało mi się, że poczeka do przyszłego roku, a tu takie mrozy nadeszły.
Teraz ten szal jest jak znalazł, naprawdę bardzo cieplutki i milutki. Noszę go złożonego wzdłuż na pół i owiniętego wokół szyi. A jak pada śnieg to można go rozłożyć i wtedy jest na tyle szeroki i długi, że spokojnie daję go na głowę i jeszcze się nim owijam.
Przyznam się, że w tym roku nie miałam jeszcze czapki na głowie. Ale to wszystko dlatego, że nie zdążyłam sobie jej zrobić a stara mi nie pasuje ;-))))
Szal zrobiłam z czesanki z merynosów australijskich.
Tym razem zamiast układać szal z kolorowej czesanki, zrobiłam z białej. Później ufilcowałam, a dopiero na końcu ufarbowałam 3 odcieniami niebieskiego barwnika.
Na ten szal poszło prawie 300g wełny.
Strasznie długo trwało opublikowanie tego posta, bo nie mogłam zrobić porządnych zdjęć. Z tych też nie jestem do końca zadowolona. Jeśli uda mi się zrobić lepsze to wrzucę je na bloga.
Taki szal to prawdziwy skarb,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeżeli do tej cudności dorobisz sobie czapkę, to Cie pogryzę!!!
OdpowiedzUsuńKapelusz, tylko kapelusz!!! Piłkę na wstępne filcowanie pozycze :)
I płaszcz zamiast tej gołębiej kurteczki ;P
całuski :)
Kaila
Kapelusz, mówisz ? Kapelusz to pożyczę od Ciebie ;-))) Akurat niebieski, powinien spasować. :-)
OdpowiedzUsuńA piłkę ostatnio właśnie nabyłam.